Syrop limonkowy...

...to kolejny przepis z książki Kuchnia karaibska, którą wypatrzyłam ostatnio w Dedalusie za całe siedem złotych. Syrop jest nieprzyzwoicie wręcz słodki, ale do tego kwaśny, co w przyjemny sposób się równoważy. Przepis według źródła posłużyć może do zasłodzenia równo czterech osób, jednak nie wyobrażam sobie, jak mikra ilość przypadałaby w takim przypadku na jednego wchłaniającego*.


Składniki:
  • limonka (tak naprawdę, to dwie załatwią Wam cały deser, i skórkę, i sok, więc nie wiem, skąd się wzięła ta 'jedna' w książce),
  • 1/2 szklanki drobnego cukru,
  • 1/2 szklanki zimnej wody,
  • 1/2 szklanki soku z limonki,
  • łyżeczka mąki (w oryginale kukurydzianej; ziemniaczana też pięknie wszystko wiąże - sprawdzone!).

Przygotowanie:
Obrać limonkę, usuwając gorzkie, białe błony; skórkę pokroić na cienkie paski**.W małym rondlu wymieszać cukier z wodą, dodać skórkę limonki i doprowadzić to wszystko do wrzenia. Gotować na wolnym ogniu pod przykryciem przez 15 minut. Dolać sok, wsypać mąkę i wszystko dokładnie wymieszać. Gotować bez przykrycia przez trzy minuty, stale mieszając, aż syrop zgęstnieje i będzie klarowny; zostawić następnie do ostygnięcia. Przed podaniem trzymać w lodówce przez co najmniej godzinę.

________________________________________________________________________________________
*To znaczy, wiem, oczywiście: dokładnie połowa tego, co jest na zdjęciu. To dobra porcja, jeżeli wziąć pod uwagę stężenie cukru w syropie, zła - jeżeli chodzi o efekt psychologiczny, który stanie się udziałem chyba każdej osoby, patrzącej na półcentymetrowej grubości plamę zielono-żółtej paciai na dnie szklaneczki.
**Tyle książka. Można także zrobić inaczej: zetrzeć skórkę z obu limonek, a potem - także z obu - wycisnąć sok. I tak właśnie radzę postąpić.

Brak komentarzy: