Zupełnie-Nie-Gazpacho...

...czyli krótka historyjka o przejściu od chłodnika do zupy na gorąco. O gazpacho myśleliśmy już od dłuższego czasu, zakładając, że kuchnia hiszpańska nie ma innego wyjścia i musi być smaczna zawsze. Jak się okazało - niekoniecznie, przynajmniej według mnie. Przepis polecił zmiksowanie pomidorów bez skóry, małej papryki, dwóch ogórków, oliwy, octu jabłkowego, paru przypraw i bazylii. Fuuuuu! Dominujący smak zupy był nawet całkiem niezły, kwaskowaty, ale tło pozostawiało wiele do życzenia, przynajmniej dla mnie. Strasznie surowe danie, do tego zimne; nie w moim stylu. Ponad kilogram pomidorów zamieniliśmy w krwawą pulpę, w związku z tym zupę trzeba było ratować.Przede wszystkim - wrzuciliśmy ją na ogień. Potem dodaliśmy cząstki ananasa i kumin. Nie mogę polecić tej indyjsko-hiszpańskiej kombinacji, chociaż według Rafy była pyszna.
Następnego dnia pokusiliśmy się o powtórkę. Wzięliśmy około siedmiu-dziewięciu pomidorów (nie skórowaliśmy ich), dwie małe cebule, dwa ząbki czosnku i oliwę, po czym przepuściliśmy przez mikser, tworząc bazę do indywidualnych wypadów. Moja wersja zawierała mocny dodatek - kawałek pokrojonego sera koziego. Rafał sypnął sobie sporą dawkę kuminu i z sera zrezygnował. Aha, zmielone warzywa należy przecedzić przez sito, żeby konsystencja dania stała się gładka.